… a spróbować prawdziwych lokalnych specjałów. Tydzień temu pisałem o tym, jak tanio wyjechać na zagraniczny trip. Dziś kilka słów o tym, jak jeść zagranicą, żeby było tanio i dobrze. Jakby nie patrzeć, kosztowanie lokalnych smakołyków to jedna z głównych atrakcji każdej zagranicznej wycieczki. Niestety, bywa, że równie kosztowna, a najczęściej droższa niż sam przelot w obie strony. Jeśli organizujecie sobie ekonomiczny wyjazd i liczycie się z kosztami, to tekst dla Was. Jeśli organizujecie wyjazd i nie bardzo liczycie się z kosztami, również go przeczytajcie.
Na podstawie własnych obserwacji, tego, co sam przećwiczyłem na sobie i przyjaciołach, z którymi ruszam na wyjazdy, opracowałem kilka patentów związanych z tym, jak jeść zagranicą, które warto rozważyć szykując się na eskapadę za granicę. W końcu trzeba przywieźć piękne wspomnienia dotyczące nie tylko miejsca, które się zwiedzało, ale i jedzenia, które się tam kosztowało. Na co więc zwracać szczególną uwagę?
1. Język
W wykwintnych restauracjach i barach, nastawionych na obsługę turysty, wszyscy posługują się z reguły bezbłędną angielszczyzną. Najlepsze, lokalne rzeczy: kanapki panini i pizzę na porcje, kupowałem ostatnio w Rzymie u ludzi, którzy nie umieli poprawnie wydukać słowa po angielsku. Podobnie w Izraelu, Sarajewie czy na Sycylii. Chwalebny wyjątek – Budwa w Czarnogórze. Nie muszę chyba dodawać, że ceny w tych lokalach były 10-krotnie (dosłownie) niższe niż w tych „lepszych” i lepiej eksponowanych miejscach. Wniosek? Knajpy „turystyczne” z obsługą umiejącą się porozumieć z turystami również dobrze dają jeść, ale niekoniecznie tanio. Jeśli więc zależy Wam na kosztach, odpuście je sobie.
2. Kuchnia lokalna kuchni lokalnej nierówna
Wydawałoby się, że nie ma nic prostszego – jak jeść za granicą, to tylko w lokalnych knajpach. Restauratorzy od dawna podłapali trend mówiący o tym, że najlepiej zjeść u „lokalsów”. W Neapolu wszystkie jadłodajnie, bez względu na to, co i gdzie oferują, wmawiają turystom, że posiadają lokalną kuchnię. To bzdura. Im większy baner/reklama krzycząca o tym, że w danym miejscu zje się lokalnie, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś chce Was zrobić w konia. Warto mieć to na uwadze i szukać tych autentycznych miejsc z lokalną duszą i niepowtarzalnym smakiem. Nawet nie trzeba się tam rozsiadać – można wziąć kawałek pizzy, kanapkę czy kawałek ciasta i zjeść to podczas spaceru. Na pewno wyjdzie taniej.
3. Liczba klientów
Czyli knajpa pusta: źle, knajpa pełna ludzi – jest OK, jemy i my. To dobra metoda, ale bywa bardzo zawodna. Z wielu powodów. Przykład: jeśli w świecącej pustkami restauracji nie ma ludzi, to znak, że albo ceny są tu wysokie, albo jedzenie złe, albo… została zarezerwowana dla wycieczki, która za moment tu zasiądzie. Równie dobrze może to jednak świadczyć i o tym, że jesteście tam chwilę po otwarciu i turyści jeszcze nie zdążyli nadejść. Można zaryzykować i zamówić przystawkę, a jeśli okaże się dobra, a w międzyczasie knajpa się zapełni, to znak, że jednak dobrze wybraliśmy. Jadałem w miejscach, gdzie miało być tak pysznie, że należało odstać swoje w kolejce, by zwolnił się stolik i co? Niejadalny makaron, zimne warzywa, etc.
Warto też wziąć po uwagę jeszcze jedną rzecz – mało doświadczeni zagraniczni turyści, którzy mogą nie wiedzieć, jak jeść zagranicą, w danej restauracji bywają tak bardzo spragnieni lokalności, że nawet danie nieumiejętnie ugotowane czy przyprawione tłumaczą sobie miejscowym charakterem. I głupio im się przyznać, że dali 8 euro za talerz niezjadliwego, tłustego makaronu z zimnymi warzywami, więc wmawiają sobie i innym, że to było bardzo dobre. Interes się kręci, bo oni już tu nie wrócą, ale przyjdą inni. I też dadzą się nabrać.
4. Nieszczere uśmiechy
Jak ognia unikajcie miejsc, w których do lokalu zapraszają szeroko uśmiechnięci pracownicy/naganiacze. Zazwyczaj to miejsca drogie, z byle jaką kuchnią. Nie zapomnę, jak w Akce, zmęczony po całym dniu chodzenia po mieście krzyżowców, skusiłem się na takie zaproszenie. O tym, co się działo potem, jakie otrzymałem danie, przeczytacie w tym wpisie.
5. Drobne kwoty
Zawsze miejcie je przy sobie. Tam, gdzie się dobrze jada, często nie można płacić kartą. A szukanie bankomatu, np. w Hajfie, w dzielnicy portowej, w 40-stopniowym, ciężkim, wilgotnym upale to prawdziwa sztuka. Kilka euro, kilkanaście szekli czy kilkadziesiąt koron należy mieć na wszelki wypadek zawsze przy sobie.
6. Pytanie, co ile kosztuje?
Uważacie, że to mega słabe pytać, co ile kosztuje? Zapewniam was, że – o ile nie stołujecie w Ritzu – nie jest. Kolega zapłacił za colę w Rzymie 4 euro (16 zł) przekonany, że butelka 0,5 litra kupiona u ulicznego handlarza na stoisku z widokiem na bazylikę św. Piotra nie może kosztować nie wiadomo, ile. Mocno się zdziwił.
7. Lokalne markety
Bardzo skromne śniadanie kupione w markecie sieci Rema1000 w Bergen dla dwóch osób wyniosło mnie prawie 100 zł w przeliczeniu na złotówki. Ale Norwegia to oczywiście wyjątkowy przypadek. Gdy nie dysponujecie dużym budżetem i nie jesteście smakoszami lokalnej kuchni, czyli nie po to przyjechaliście do danego miejsca, by rozkoszować się smakami i nie zależy wam na tym, jak jeść zagranicą, to macie dwa wyjścia. Rozsądniej albo stołować się w sieciówce (McDonald, Burger King, etc.) albo zrobić zakupy w lokalnym markecie. Zawsze parę euro zostanie w kieszeni. W Niemczech można w markecie czy na stoisku z kanapkami na każdym dworcu zjeść za niecałe 2 euro dobrą kanapkę z niemiecka mortadelą, szynką czy pysznym śledziem. To dobre, bezpretensjonalne jedzenie, które starczy na długo.
8. Nie bierzcie na wiarę polecanych przez miejscowych knajp z jedzeniem
Pytajcie, co i gdzie jest dobre oraz weryfikujcie to, żeby wiedzieć gdzie i jak jeść zagranicą. Lepiej postudiować blogi turystyczne i popytać znajomych, którzy przed nami odwiedzili dane miejsce, niż polegać na zdaniu osób wynajmujących nam nocleg. Ta zasada akurat nie sprawdziła się w przypadku Izraela. Tam wszystko, co radzili właściciele pensjonatów czy pracownicy hoteli okazywało się zgodne z prawdą (w Tyberiadzie najlepszy humus serwowali naprzeciwko hostelu, w którym spałem, a najlepszy dla mnie falafel w Jerozolimie – porównywałem z innymi – znajdował się rzut beretem od mojego hotelu). Ale gdy w Pompejach spytałem właściciela noclegu, gdzie można zjeść lokalnie i dobrze, polecił mi typowo turystyczną knajpę z pizzą, która nijak miała się do prawdziwego arcydzieła, jakie zaledwie wieczór wcześniej jadłem w Sorrento. Dlatego warto mieć dystans do tego, co się słyszy i samemu weryfikować, czy to zgodne z prawdą, no i z naszym smakiem.
9. Czy najlepsze smaki są w tanich knajpach poza ścisłym centrum?
I tak i nie. W Sorrento jadłem najlepszą pizzę tuż pod moim hotelem, który wcale nie był położony gdzieś na uboczu, a w Tyberiadzie ekstra humus miałem niemalże na wyciągnięcie ręki, również w centrum miasta. W Niemczech wspaniałe, świeżo robione, solidne, sycące kanapki znajdują się w każdej piekarni na każdym dworcu. W Rzymie najlepszą pizzę jadłem na Zatybrzu, w Budwie najlepszą ośmiornicę na wyspie opanowanej przez turystów. Również w Kotorze trafiłem na pyszne mule w małej, kameralnej i pustej knajpce, do której wiodły długie schody, u pana, który nie bardzo mówił po angielsku i tym mnie do siebie i swojej kuchni przekonał. W Hajfie najtaniej i najlepiej zjadłem w lokalnej knajpie niedaleko portu, gdzie nie tylko dostałem potężną porcję od serca, ale również humus był świeżutko zrobiony. W arabskiej knajpce w Nazarecie najlepsze mięso z rusztu, daleko od głównych szlaków turystycznych, u Arabów, porozumiewających się bardziej na migi niż po angielsku.
10. Biologia, chemia, fizyka: jak jeść zagranicą licząc się z konsekwencjami
Warto mieć ze sobą środki, które zapobiegną… biegunce. Tak, wiem – temat nieprzyjemny, bolesny, ale bardzo ważny w kontekście wyjazdu i jedzenia za granicą. Jeśli wiemy, że czeka nas długa podróż, a nasz brzuch nie czuje się najlepiej, to tabletka czy nawet dwie nie zaszkodzą. Zaoszczędzą nam przykrej konieczności załatwiania się np. w autokarze, w samolocie, czy gdzieś w lokalnej toalecie, gdzie jest na bakier z czystością i z dostępem do bieżącej wody. O tym, że taka tabletka może uratować nas w sytuacji, gdy miejscowa kuchnia rozreguluje nam układ trawienny, przypominać chyba nie muszę. To często się zdarza, szczególnie podczas wycieczek do południowych krajów. Listek węgla aktywnego i tabletek powstrzymujących biegunkę niewiele kosztuje, a robi mega dobrą robotę i daje nam poczucie bezpieczeństwa. Dobra rada: węgiel aktywny nie w fiolkach, tylko w tabletkach.
Wszystko niby takie oczywiste, ale cola w Rzymie za 16 zł do dziś prześladuje mojego kolegę, a mnie? Cóż, do dziś mam w ustach smak suchego falafela z Akki. Taki urok wypraw, gdy się nie wie, jak jeść zagranicą z głową, tanio a dobrze!
Czytaj także:
- Co zjeść w Chorwacji? 10 potraw, których musisz tu spróbować!
- Wakacje w Chorwacji? Praktyczne porady – co musisz wiedzieć, jadąc tu?
- Rybak i diabeł, legendy znad Morza Bałtyckiego – książka, która zaskakuje
- Gdańska Karta Mieszkańca i bezpłatne przejazdy
- Wymiana Karty Mieszkańca na Kartę Mieszkańca ze zdjęciem
- Gdańska Karta Mieszkańca ze zdjęciem – jedna karta, wiele możliwości
- Gdańsk: integracja istniejących taryf biletowych i wspólny bilet na komunikację miejską oraz SKM i PKM – od 1 kwietnia 2020 roku!
- Hotele dla psów w Trójmieście – sprawdzone miejsca
- Sarajewo, tu bije serce Bałkanów
- Spotkanie podróżnicze: kierunek Budapeszt
- Czarnogóra na wakacje
- Mostar to nie tylko stary most
- Blagaj, perełka Bośni i Hercegowiny
- Magia bośniackiej kuchni, co musisz tu zjeść
2 thoughts on “Jak jeść zagranicą, czyli 10 patentów na to, by nie przepłacić…”
Pingback: Weekend w Koszycach
Pingback: Europa Zachodnia dostępna o tej porze roku z Gdańska od 63 zł!