Ten wpis dedykuję przede wszystkim tym z Was, którzy kochają wspinaczkę górską, dla który via ferraty są prawdziwą przyjemnością, a wejście na wierzchołek góry, im trudniejsze, tym większą sprawia frajdę. Wiecie, o czym mówię? Skoro wiecie i czujemy to samo zdobywając kolejne, coraz bardziej strome szczyty, to zapraszam do lektury tego wpisu.
Niedawno pisałem, że karty pamięci aparatu są jak kufer pełen skarbów. Pozwalają odkryć to, co już się przeżyło, a co mogło umknąć w natłoku codzienności. Z kart pamięci wygrzebałem jesienne Mechelinki, rejs po Martwej Wiśle i ten oto trip na dwa górskie szczyty w Słowenii. Przejrzałem zdjęcia i przypomniałem sobie wyprawę, która odbyła się w wakacje 2016 roku, podczas mojego trwającego ponad miesiąc pobytu na Bałkanach. Siąpię nosem, leczę przeziębienie, które trapi mnie od kilku dni i piszę te słowa, wspominając wspaniałe chwile pod słoweńskim niebem.
Wiecie, że kocham Alpy Julijskie. To dla mnie – obok Tatr – jedne z najpiękniejszych gór świata. Ta biel wapiennych szczytów kontrastująca z niebieskim niebem, jest nieporównywalna z niczym innym. Do tego cisza, umiarkowany ruch turystyczny na wielu szlakach, bo Słowenia, szczególnie w naszym kraju, to wciąż trochę terra incognita (za wyjątkiem okolic Triglavu :)), zapach ziół, lekki ciepły wiatr na stokach, dotyk porowatej, nagrzanej słońcem skały… Eh, słów mi brakuje, by oddać wrażenia i wspomnienia związane z tym słoweńskim pasmem.
Odkryłem dla siebie te góry już dawno temu, pod koniec lat 90-tych XX wieku. To był dla całych Bałkanów czas podnoszenia się po wyniszczającej wojnie. Słowenia odzyskała niepodległość w 1991 roku jako pierwsza z byłych republik Jugosławii. Wszystko tu było wówczas dla mnie nowe – ludzie, kuchnia, muzyka (wcale jak na byłą republikę jugosłowiańską nie bałkańska, a bardziej europejska, rzekłbym nawet – austriacka). Jadąc tu z Polski granicę przekraczało się aż w kilku miejscach, najpierw w Czechach, a potem w Austrii. Wszędzie na granicach była wówczas kontrola paszportowa. Sam dojazd do Słowenii zajmował wtedy grubo ponad 24 godziny z Gdańska. Wjazd do Słowenii od strony Grazu do Mariboru, napisy „Dobrodosli” (Witajcie) oznaczały, że już przybyłem w moje, jak się okazało, ukochane rewiry. Został jeszcze tylko przejazd przez góry do Ljubljany (w dosłownym znaczeniu Ljubljana to „Ukochana”, po niemiecku „Laibach”, jak nazwa jednego z moich ulubionych zespołów muzycznych) czyli stolicy Słowenii. Stamtąd dwie i pół godziny autobusem do Kranjskiej Gory.
To było kiedyś. Te wyprawy wciąż pamiętam, ten stres na granicach, nieruchome spojrzenia celników podczas sprawdzania paszportów. To była magia, a każdy taki wyjazd zapadał w pamięć. Tak, tak, kiedyś po Europie jeździło się z paszportem z kraju do kraju. Otwarte granice, które mamy w ramach UE, pozwalają nam na swobodny ruch do innych krajów europejskich dopiero od 2004 roku. Dziś do Słowenii możemy już polecieć samolotem. Lot do Ljubljany z Warszawy liniami LOT lub Adria zajmuje nieco ponad półtorej godziny, kosztuje różnie, w zależności od pory roku, terminu jaki wybierzemy bądź okazji i promocji. Obecnie najtańsza oferta na styczeń 2018 roku to kwota 239-333 złotych w jedną stronę. Lądujemy pod miasteczkiem Kranj, z którego albo taksówką albo autobusem możemy się dostać do centrum miasteczka lub bezpośrednio do Ljubljany Tutaj podaje Wam namiar na rozkład jazdy: Ljubljana Autobusna Postaja lub do rozkładu firmy Alpetour . Od zawsze po przyjeździe do Słowenii zatrzymywałem się w maleńkim górskim miasteczku, Kranjska Gora. Te przytulną, nieco gwarną w centrum sezonu miejscowość wybrałem sobie na bazę wypadową na pobliskie szczyty Alp Julijskich i Karawanków. Z Kranskiej Gory blisko do miejscowości znanych miłośnikom sportów zimowych, czyli do Podkorenu czy Planicy (6 km, lubię pokonywać ten dystans rowerem lub pieszo).
Siedząc dziś w ciepłym pokoju i rozgrzewając się herbatą, rozmyślam o tych górach , oglądam zdjęcia i naszły wiec wspomnienia, zwłaszcza z ostatnich wypadów, którymi chciałbym się z Wami podzielić. Od kilku lat nocuję w Kranjskiej Gorze w pensjonacie Berghi, u Martiny i Jure. Inspirują mnie swoją aktywnością: rowery, nurkowanie, wspinaczka, tury na via ferratach, to ich żywioł, oczywiście zaraz po pracy w pensjonacie. Z Martiną i Jure nadajemy na tych samych falach, kochamy przyrodę, kochamy góry, a uśmiech na twarzach i radość z ponownego spotkania, jaka zawsze nam towarzyszy, mówią samo za siebie. Pięknie usytuowany pensjonat zapewnia ciszę i relaks po ciężkich górskich wyprawach, to wszystko sprawia, że wracam tam co roku i nie mogę się doczekać ponownej wizyty.
Martina pośród codziennych obowiązków przy prowadzeniu pensjonatu znalazła pewnego sierpniowego dnia w 2016 roku czas na wyprawę ze mną na dwa wierzchołki Alp Julijskich, mianowicie – Razor (2601 m n.p.m. i Planje (2453m n.p.m.). Oba szczyty, ze względu na ich bliskie sąsiedztwo, odwiedza się od strony przełęczy Planja.
By zdobyć te szczyty musieliśmy wstać bardzo wcześnie, około godziny 5:00. Na początek przejechaliśmy z Kranjskiej Gory na przełęcz Vrsic (1611m n.p.m.). Po szybkim i lekkim śniadanku w schronisku Tičarjev Dom ruszyliśmy – najpierw mozolnie pd górę na piargi na stokach Prisojnika, a potem w dół, trawersując szczyt aż do doliny Mlinarica.
Martina w dolinie Mlinarica przed wyprawą na szczyty – radość pełna 🙂
Czasem pojawiają się i dają się sfotografować mieszkańcy tego skalistego świata – na zdjęciu poniżej legendarny „Kozorog”, czyli koziorożec alpejski.
Koziorożce nie są – w przeciwieństwie do naszych kozic – zbyt płochliwe, co umożliwiło mi wykonanie kilku fotek tym pięknym zwierzakom, bez używania trybu sportowego w aparacie.
Szlaki w Alpach Julijskich, jak i w całym łańcuchu Alp oraz Gór Dynarskich znakowane są jednolitą czerwoną barwą. Są to paski bądź kółka czerwonego koloru, przeplatane białą farbą. W słoweńskiej partii Alp białe kółko jest otaczane czerwoną linią. W związku z tym turysta nie jest prowadzony grzecznie za rączkę, jak w polskich górach, gdzie mamy kilka oznakowań barwnych. Trochę wystraszeni? Nie macie się czym przejmować, albowiem Słoweńcy zadbali niemalże o każdy metr szlaku. Nie sposób tu się zgubić: oznakowania są bardzo dobrze widoczne, szlaki zadbane i perfekcyjnie ubezpieczone (czasem aż nadto). Wszelkie trudności są opisywane na drogowskazach. Ostrzeżenie „zelo zahtevna pot” oznacza szlak bardzo trudny, często odcinkami ubezpieczony stalowymi linami, poręczami, klamrami i hakami. Są też moje ulubione via ferraty czyli tzw. drogi żelazne, gdzie praktycznie cały czas towarzyszy nam stalowa lina do auto asekuracji (niezbędny kask oraz uprząż z lonżą, w tej chwili w sklepach turystycznych dostępne są całe zestawy w rozsądnych cenach od 250 do ponad 400 złotych).
Teraz już w drogę! Podejście pod szczyt jest dość strome i tu znakomicie przydają się kijki teleskopowe, turystyczne (nie mylić z nordic walking). Uwaga na piargi: są bardzo zdradliwe, zwłaszcza przy zejściu! Mając nieodpowiednie obuwie, nie zachowując ostrożności bądź nadmiernie się spiesząc, można zjechać po nich dziesiątki metrów w dół, co jest bardzo niebezpieczne.
Poniżej na zdjęciu: oryginalny sposób umieszczania drogowskazu, bezpośrednio czerwoną farbą na skalnych powierzchniach wzdłuż szlaku.
Wchodzimy w skały na zachodnich stokach Razora. Martina prowadzi, ja za nią i robię zdjęcia.
Podejście pod Razor nie jest szczególnie uciążliwe. Przez cały czas towarzyszą nam niesamowite widoki. Cała trasa jest bardzo dobrze ubezpieczona. Mankamentem może być lekka utrata wysokości jakieś 15-20 minut od wejścia w skały. Trzeba opuścić się przy pomocy ubezpieczeń do skalnego kotła u podnóża ścian, skąd następnie stromymi ściankami i upłazami wspinamy się w górę. No cóż, nie byłbym sobą, gdybym nie zaintonował pieśni po przejściu stromego odcinka. Zasłyszane dźwięki bregoviczowskiej „Meseciny” wywołały aplauz u odpoczywającej grupy wspinaczy poniżej, a dla mnie były dobrym sposobem na chwilę relaksu i ćwiczenie języka słoweńskiego 🙂
Po trwającej około godziny wspinaczce wychodzimy na pod szczytowe piargi Razora i przełęcz Planja na wysokości 2447 m n.p.m. Słońce i rozległa panorama z charakterystyczną piramidą Triglava (2864 m n.p.m.) wynagradzają trud podejścia.
Przełęcz Planja stanowiła miejsce na nasz odpoczynek. Stąd rozchodzą się drogi na Planję i Razor, a w dół schodzi szlak do schroniska Pogacnikov Dom na Kriskih Podih.
Idziemy dalej. Już blisko szczytu, teraz tylko pionowe podejście po klamrach na samą kopułę szczytową 🙂
Taka radość i euforia po kilometrach wspinania się i dreptania to rzecz normalna!I wskazana, trzeba się cieszyć! Po trudach wspinaczki czekało nas z Martiną zejście w dół do Trenty i powrót do autobusem do Kranskiej Gory. O samej Kranskiej Gorze i moich wspinaczkach na inne szczyt Alp Julijskich napiszę w kolejnych wpisach 🙂
Czytaj również:
- oszukani turyści czyli fikcyjne kwatery – czytaj tu
- o bagażu podręcznym na liniach Easy Jet – czytaj tu
- wakacje 2021 i koronawirus – gdzie można jechać bez testów – czytaj tu
- jakie choroby grożą w czasie podróży – czytaj tu
- zasady przewozu bagażu podręcznym w samolocie – czytaj tu
- o bagażu rejestrowanym w samolocie – czytaj tu
- jak spakować bagaż podręczny do samolotu – czytaj tu
- szukasz pomysłu na majówkę czy długi weekend w innym terminie? Sprawdź moje propozycje – czytaj tu
- jedziesz na ferie zimowe – czytaj tu
- Alpy Kamniško-Savinjskie, Słowenia – czytaj tu
- Kranjska Gora, Santuario del Monte Lussari czyli na szczytach Słowenii – czytaj tu