Szanghaj, jedna z największych azjatyckich metropolii, był moim przystankiem w drodze na Nową Zelandię. Miasto kojarzyło mi się dotąd  głównie z niezwykle charakterystyczną budowlą – Oriental Pearl Tower. Byłem bardzo podekscytowany, że obejrzę tę wieżę na żywo. Rzeczywistość mocno zweryfikowała moje plany – wieża była zaledwie jednym z wielu budynków, z których dziś słynie Szanghaj!

Jak zaplanowałem Nową Zelandię 

Moja podróż na ten archipelag wysp rozpoczęła się z chwilą jej planowania, aż 7 miesięcy wcześniej, już w czerwcu 2016 r. Przygotowując się do wyjazdu do Izraela, świeżo po powrocie z Gruzji, myślami byłem już na drugiej półkuli. Planowałem odwiedzić południową i północną wyspę. Nie spodziewałem się jednak, że zobaczę również fragment fascynujących, niesamowitych Chin. Wszystko za sprawą w miarę długiego oczekiwania na przesiadkę, ale zacznijmy od początku.

Szanghaj chcąc nie chcąc

Zaplanowałem i wybrałem trasę z Frankfurtu przez Szanghaj do Auckland, następnie powrót z Auckland do Pekinu, potem do Frankfurtu. Wariant podróży, jaki obrałem, był najbardziej atrakcyjny, zarówno cenowo, jak i ze względu na odwiedzane zakątki świata. Wrzesień, wieczory coraz dłuższe, kilka godzin spędzonych nad doborem trasy i… Jest! 3700 złotych w obie strony! Owszem, z perspektywy późniejszych wyjazdów wiem, że można było lecieć na Nową Zelandię taniej, ale i tak nie mogłem narzekać! Nie zastanawiając się długo poprzez serwis Tripsta dokonałem rezerwacji lotu liniami Air China i Air New Zealand. Wylot z Gdańska do Frankfurtu i myśl o 12-godzinnym locie lekko mnie odstraszał, ale czego się nie robi dla spełnienia marzeń?

W drogę ku przygodzie 

W końcu nadeszły upragnione ferie zimowe. W sobotnie popołudnie, 14 stycznia 2017 r., wsiadłem w samolot w Gdańsku i poleciałem do Frankfurtu. Wylot z Frankfurtu odbył się o godzinie 19.00. Z samolotu wysiadłem dopiero o godzinie 13.10, następnego dnia, czyli 15 stycznia, już w Chinach. Szanghaj oczywiście już na mnie czekał!

Największy fakap wyjazdu

Radość, że już widzę Szanghaj, była ogromna, jednak przyćmiły ją problemy z telefonem. Wystarczyło, że wrzuciłem na FB kilka zdjęć z Szanghaju i od razu „troskliwy” operator zablokował mi telefon (internet i połączenia głosowe), bo nie przełączyłem się na roaming, a transfer danych przekroczył kwotę 240 zł. Nie chciałem kupować nowego startera w Szanghaju, tylko w Nowej Zelandii, więc pozostało mi jedynie zrobienie kilku zdjęć i opublikowanie ich poprzez sieć wi-fi. Nauczka na przyszłość dla mnie potężna!

Chiny i specjalna procedura 

Słów kilka o procedurach: już w samolocie można wypełnić kartę emigracyjną, gdzie wpisuje się dane osobowe oraz miejsce i cel pobytu w Chinach, a także numer lotu i jeszcze kilka potrzebnych danych. Jeśli tego nie zrobicie w samolocie, można oczywiście pobrać arkusz i wypełnić po wylądowaniu, ale po co tracić zbędne minuty? Przepisy wizowe pozwalają na 72- godzinny pobyt na terenie Chin, w danym mieście czy regionie. Po otrzymaniu specjalnej pieczątki na lotnisku dalej już można rozkoszować się pobytem w jednym z miast Kraju Środka, jakby nie patrzeć,  jednej z najstarszych i najbardziej fascynujących cywilizacji świata. W moim przypadku miastem tym na początku podróży okazał się właśnie Szanghaj.

Wycieczka po mieście 

Wiedząc, że mam czas tylko do 21.25 (lot do Auckland) zaplanowałem krótki trip, żeby chociaż trochę poczuć to niezwykłe miasto. Szanghaj, położony w delcie rzeki Jangcy, będący największym portem na świecie, jest miastem wielu kontrastów i o wielu twarzach.

Tylko gotówka, nie karta! 

Jednak nim przyszło mi się nim nacieszyć, najpierw musiałem zmierzyć się z realiami Chin. Okazało się bowiem, że nie można zakupić biletu na komunikację miejską kartą płatniczą.  W tym celu musiałem najpierw udać się do bankomatu. Należy go dokładnie poszukać na lotnisku, a najlepiej zasięgnąć informacji (mi udało się podjechać schodami na piętro odpraw biletowo-bagażowych jeszcze przed ostatecznym opuszczeniem lotniska, potem pozostał tylko zakup biletu). Tak więc trzeba mieć przy sobie gotówkę w Chinach, ze względu na ograniczoną możliwość płatności kartami. Skorzystanie z bankomatu to jedna z pierwszych czynności, jakie trzeba wykonać jeszcze na lotnisku, pamiętajcie o tym!

Z lotniska do centrum

Przed terminalem spotkałem parkę sympatycznych młodych Chińczyków. Pomogli mi nie tylko dostać się najpierw na odpowiednią linię metra do centrum, ale i dali mi wiele bardzo pomocnych wskazówek odnośnie tego, co powinienem zobaczyć. Sama podróż z lotniska do centrum zajęła nieco ponad godzinę z przesiadką po drodze. Z lotniska Pudong najlepiej wsiąść w linię metra nr 2 (zielona linia) z przesiadką w Guanglam Rd. (zmiana toru, należy przejść  na tym samym peronie z pociągu do pociągu, który jeśli już nie czeka, to za minutę lub dwie podjeżdża). Ja wysiadłem przy Longyang Rd., gdzie zaczyna się ten najbardziej widowiskowy Szanghaj – biznesowy i handlowy. Przejazd zajmuje ponad 40 minut. Plan linii metra znajduje się tu

Drapacze chmur jak z filmu SF

Po wyjściu z metra uwagę przykuwają wieżowce, a wśród nich szczególnie trzy obiekty: dobrze pamiętana przeze mnie Oriental Pearl Tower – charakterystyczna wieża telewizyjna, Shanghai World Financial Centre – wysokościowiec przypominający nieco „otwieracz do butelek” o wysokości 492,3 m i trzeci z obiektów to Jin Mao Tower wysoki na 421m, 88 piętrowy biurowiec, rdzeń ma kształt ośmiokąta jest zaprojektowany tak, żeby wytrzymać napór tajfunowego wiatru o prędkości nawet do ponad 200 km/h. Nie mogę też oczywiście nie wspomnieć o zachwycającym, 128 – piętrowym, liczącym aż 630 metrów wysokości, a tym samym drugim, najwyższym budynku na świecie, a więc Shanghai Tower. Miałem wreszcie Szanghaj na wyciągnięcie do ręki.

Niestety, czasu nie starczyło, by przyjrzeć się tym budowlom bliżej, o wjeżdżaniu na ostatnie piętro i pamiątkowych zdjęciach z wysokości około pół kilometra już nie wspominając. Żałowałem ogromnie, ale czas mnie gonił. Popatrzyłem jedynie tęsknie na Oriental Pearl Tower i jej wyższych kolegów, po czym pognałem przed siebie.

Szanghaj to nie tylko wieżowce, ale i spacery. Czułem się tu komfortowo i bezpiecznie. Na pewno warto przejść się promenadą (na zdjęciach poniżej) nad rzeką Huangpu, podziwiając niesamowity rozwój aglomeracji, gdzie nowoczesność splata się z pamiątkami przeszłości. Na trasie znajduje się park Mingzhu, stanowiący miłą odmianę po szklanych fasadach wysokościowców. Jest tu możliwość odwiedzenia Akwarium oceanicznego ze 120 metrowym oszklonym tunelem (jednym z najdłuższych na świecie tego typu obiektów), nad którym turyści mogą podziwiać gatunki żyjące na rafach i otwartych wodach oceanicznych. Godziny otwarcia od 9.00 do 18.00, ceny: dorośli – 160 RMB(ok. 95 złotych), dzieci – 110 RMB (65 złotych), link do tego tunelu znajdziecie tu.

Na zdjęciach poniżej: park Mingzhu, promenada oraz jeden z barów szybkiej obsługi. Ten akurat specjalizował się w tradycyjnych chińskich pierogach. Testowałem kilka wersji, m.in. z nadzieniem krewetkowym, wieprzowym i warzywnym (cena w granicach 20 RMB za porcję) plus ciekawa w smaku zupa limonkowa z kurczakiem, z dużą ilością kolendry i czegoś jeszcze, może grzybów, może jakiegoś innego specyfiku. Nie udało mi się odgadnąć pochodzenia tego czegoś, ale smakowało OK!

Po bardzo aktywnej, kilkugodzinnej wizycie, podczas której obejrzałem Szanghaj jak tylko mogłem, czekał mnie długa podróż, licząca aż 12 godz. i 40 minut do Auckland. Pomimo tak nieludzkiego czasu przelotu, lot liniami Air New Zealand wspominam bardzo miło. Zwróciłem tam uwagę na wysoki komfort podróży i wspaniałą, przyjazną obsługę. To choć trochę umiliło ten nużący, niekończący się wręcz lot. Sam Szanghaj pozostawił we mnie miłe wspomnienie – niestety, spędziłem w nim zaledwie kilka godzin, za krótko, by lepiej poznać miasto i „zaliczyć” wszystkie jego najbardziej oczywiste atrakcje.