Tel Aviv i jego dzielnice: Shapira oraz Jaffa – od tych miejsc rozpocząłem podróż po Izraelu w lipcu 2016 r. Byłem już wcześniej w Izraelu, lecz krótko, w okresie przedświątecznym. Podczas wakacji w 2016 r. chciałem zobaczyć te wszystkie miejsca, na które czasu zabrakło mi podczas pierwszego pobytu. Częściowo mi się to udało.
Izrael po raz pierwszy
Pamiętam doskonale swój pierwszy pobyt w Izraelu. Kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia 2014 r. wylądowałem na lotnisku Ben Gurion Tel Aviv. Była idealna pora na odwiedziny Ziemi Świętej. Nie dość, że zimą w Izraelu jest o wiele chłodniej niż latem, to jeszcze w Polsce trwały przygotowania do Bożego Narodzenie, a ja miałem niepowtarzalną okazję być w tym czasie w miejscu narodzenia Jezusa Chrystusa w Betlejem. Nic dziwnego, że jechałem do Izraela bardzo podekscytowany.
Pierwsze brutalne zderzenie z rzeczywistością nastąpiło na lotnisku. Czasem tak bywa, że osoby przyjeżdżające do Izraela brane są na kontrolę osobistą, która nie należy do miłych rzeczy. Przekonałem się o tym i ja. Nie wszyscy pasażerowie przechodzą przez tę kontrolę, czemu akurat na mnie trafiło? Może to statystyka, a może liczne wizy podróżnicze w moim paszporcie, kto wie? Niemniej spędziłem grubo ponad dwie godziny w towarzystwie niesympatycznych pracowników ochrony lotniska.
Zasypywali mnie gradem pytań: jak się nazywam, gdzie mieszkam i pracuję, co oznacza moje nazwisko, jak nazywali się moi dziadkowie, po co jeździłem do różnych krajów, kogo tam znam, kogo znam w Izraelu, czy mam rodzinę tu bądź w Palestynie, etc. Gdy w końcu wypuszczono mnie z przesłuchania, dając na odchodnym wizę (w Izraelu ma ona formę nie pieczątki w paszporcie, a specjalnego małego, błękitnego blankieciku), czułem się jakby przejechał po mnie walec drogowy. Pomimo tych doświadczeń spędziłem wówczas na Ziemi Świętej niezapomniane chwile i wracając do Polski pomyślałem, że fajnie byłoby kiedyś znów tam pojechać.
Izrael pod raz drugi
Okazja nadarzyła się kilka miesięcy później. Tegoroczną, drugą już wyprawę do Izraela, zaplanowałem bowiem jesienią 2015 roku. Udało mi się wówczas kupić bilety LOT-u w okazyjnej cenie – 400 zł za osobę w obie strony z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, na lipiec 2016 r. Uznałem, że okazja sama pcha się w ręce, nie mogłem więc nie skorzystać.
Jak zapewne się domyślacie, nie jechałem do Izraela, by leżąc na plaży smażyć się – dosłownie – w siarczystym upale. Nie, nie, plażę, z której zresztą nieczęsto korzystam, mam w ukochanym Trójmieście. Chciałem zjechać Ziemię Świętą śladem miejsc opisanych w Biblii, wiążących się z osobą Jezusa Chrystusa. Tak więc wyjazd zdecydowanie nie był wczasowy.
W końcu nadeszła sobota, 9 lipca. Z Gdańska do Warszawy pojechałem Polskim Busem. Z Warszawy na lotnisko Bezn Gurion Tel Aviv doleciałem samolotem. Około godziny 3:30 czasu miejscowego pilot zapowiedział przez interkom, że zaraz będziemy lądować i że o tej porze temperatura na lotnisku wynosi już 26 stopni. Wybudzony z płytkiej drzemki uświadomiłem sobie, że zaraz będę w Izraelu, w najgorętszym miesiącu, gdy z nieba leje się prawdziwy żar, a w miastach nadmorskich, takich jak Tel Aviv czy Hajfa, upał jest nie do zniesienia z powodu dużej wilgotności powietrza. Nic to, zawrócić już nie mogłem, pozostało jedynie odetchnąć głęboko i mężnie stawić wyjątkowo gorącej rzeczywistości.
Tel Aviv oświetlony nocą wyglądał przepięknie. Po przelocie nad miastem samolot miękko wylądował, a po wyjściu z maszyny autobus przewiózł pasażerów na lotnisko, gdzie wszyscy ustawili się w kolejkach do odprawy. Zastanawiałem się, czy znów przeżyję powtórkę z rozrywki sprzed dwóch lat, lecz tym razem los, a może raczej urzędnik w okienku był łaskawszy (moim zdaniem po prostu zmęczony) i dał mi wizę bez żadnych problemów. Mogłem rozpocząć swoją kolejną izraelską przygodę.
W drodze do Jaffy
Ponieważ hotel w Jerozolimie miałem zarezerwowany dopiero od godziny 14, postanowiłem z rana zobaczyć Jaffę, zwiedzić pieszo Tel Aviv i dopiero w południe pojechać do Jerozolimy. Nim przeszedłem z hali przylotów na stację kolejki, zrobiłem kilka zdjęć, które zamieszczam poniżej: tak wyglądają niektóre strefy lotniska Ben Gurion o godzinie 4 rano w pierwszej połowie lipca.
P.S. W koronach tych drzew poniżej świergotały ptaki, setki, jak nie tysiące ptaków, witające wstający dzień, dawało to niezwykły efekt i stanowiło miły kontrast dla kamiennych ścian i supernowoczesnej architektury lotniska.
Kolejką podjechałem dwa przystanki i wysiadłem z pociągu nieopodal Tel Aviv Central Bus Station. Wokół dworca kolejowego i autobusowego panował już duży ruch, pomimo bardzo wczesnej pory (zbliżała się dopiero 6:00 rano), jednak im dalej szedłem w stronę Jaffy, tym mniej ludzi.
Niestety, droga do Jaffy poprowadziła mnie przez dość nieciekawą dzielnicę o nazwie Shapira, w której większość zniszczonych i zaniedbanych domów przypominała slumsy, a śmieci dosłownie chrzęściły pod nogami. Mieszkają tu emigranci, między innymi z Afryki, miejsce nie wygląda przyjaźnie ani bezpiecznie, dlatego zdecydowanie odradzam Wam wizytę tu. Mnóstwo narkomanów, bezdomnych i innych podejrzanych typków, snujących się bez celu między poszczególnymi budynkami łypało w moim kierunku, lecz żaden nie zdecydował się podejść. Na moje szczęście.
Im dalej od dworca autobusowego w kierunku Jaffy, tym gorzej. Zdjęcia nie oddają przygnębiającej biedy wyzierającej z tych zaniedbanych budników i unoszącej się to atmosfery jakiegoś upadku, zepsucia i beznadziejności. Chodniki miejscami lepiły się od brudu tak, że praktycznie kilkakrotnie niemalże przykleiłem się do nich podeszwami butów. Nieciekawy zapach, nieciekawe odgłosy. Pełno śmieci, wśród których buszowały szczuty, między nimi kontenery na plastykowe butelki po napojach. Zadziwia taka wybiórcza segregacja i dziwna, równie wybiórcza dbałość o porządek. Mijałem budynki, z których sypano śmieci luzem, bezpośrednio na dachy niższych domów. Widziałem odpady zalegały tam na wysokość około pół metra.
Im wyżej stało słońce, tym bliżej było do historycznej Jaffy. Zobaczcie, jak tam pięknie! Tel Aviv liczy sobie zaledwie około 100 lat, początki Jaffy, dziś dzielnicy Tel Avivu, to kilka tysięcy lat wstecz, podobno nawet i 5 tysięcy lat przed Chrystusem. Nazwa miejscowości pochodzi od syna Noego, który miał na imię Jafet i wg tradycji, po potopie osiadł na pięknym wzgórzu. O tym, że wzgórze naprawdę jest piękne, a rozciągający się z niego widok zapiera dech w piersi przekonałem się naocznie:) Tu właśnie powstał port, jeden z najważniejszych portów starożytności.
Jaffa – ukryta perła
Jaffa miała bardzo burzliwe koleje losu: była w rękach m.in. Egipcjan, potem Żydów, Filistynów, Babilończyków, bili się o nią – i to skutecznie – krzyżowcy, swoje piętno odcisnął też tu Napoleon. Do połowy ubiegłego wieku Jaffa należała do Palestyny, od 1950 roku należy administracyjnie do Tel Avivu. Zobaczcie, jak urokliwe jest wejście do tej dzielnicy!
Ze wspaniałego tarasu widokowego, z którego widać było cudowną panoramę metropolii, wchodzimy w labirynt wąskich, uroczych uliczek, gdzie zachowało się dużo historycznych artefaktów. Miejsce niesamowite, jak z baśni, zaskakujące maleńkimi zaułkami i tajemniczymi przejściami, gotowa scenografia do filmu historycznego czy innej egzotycznej opowieści! Ważna uwaga: Jaffę, podobnie jak Stare Miasto w Jerozolimie, wybudowano z wapienia. Zobaczcie, jak ten kamień, którym wyłożono ulice lśni w promieniach wschodzącego słońca. Jest śliski, więc trzeba uważać, gdy staje się wilgotny, można łatwo się poślizgnąć.
Schodami, wiodącymi między ciasno zabudowanymi domkami schodzimy do portu. Kiedyś miał ogromne znaczenie, dziś przede wszystkim cumują tu jachty, od czasu do czasu trafi się jakaś łódź rybacka. O 6 rano nie spodziewałem się zastać tam tłumów, jednakże kręciło się tam sporo osób, głównie pracowników działających tu restauracji, natknąłem się nawet na ekipę telewizyjną.
Z portu skierowałem się w stronę centrum miasta, majaczących w brzasku poranka na tle bezchmurnego nieba wieżowców. Ich nowoczesna architektura stanowiła ogromny kontrast dla tego, co przed momentem widziałem w Jaffie i wcześniej. Ten spacer nadmorską promenadą był wspaniały – kilka minut po szóstej rano słychać było huk fal, roztrzaskujących się o kamieniste wybrzeże. Mijali mnie surferzy, którzy o tak wczesnej porze biegli zmierzyć się z morzem. Do tego egzotyczna przyroda – oj, czuło się tu rytm wielkiego miasta, życia zorganizowanego zupełnie inaczej niż to, jakie my znamy.
Jednak to wrażenie wielkomiejskości pryska, gdy widzi się tony – dosłownie – śmieci zalegających pięknie wypielęgnowane trawniki nad morzem. Niebieskie wory ze śmieciami zalegały tu hałdami, a wśród nich urzędowały, dzieląc się solidarnie łupami, szczury, koty i mewy. Niektóre wieżowce, tak efektowne z daleka, z bliska pokryte były już patyną, niekiedy rdzą.Tak, jakby świetność tego miejsca się skończyła. Trochę w tym prawdy, bo po serii zamachów terrorystycznych, w tym na mieszczący się nieopodal klub muzyczny (w 2001 roku terrorysta – samobójca wysadził się tu, zabijając 21 osób), trwający nieprzerwanie od lat rozwój metropolii nieco przyhamował.
Bazar Carmel – jedyny taki!
Dochodziła już siódma, gdy z ulgą wszedłem w chłodny cień, który dawały biurowce i mijając je oraz dworzec autobusowy, skierowałem się na miejscowy targ pod gołym niebem, Bazar Carmel. Nie omieszkałem napić się tu świeżo wyciskanego soku z granatów. To była jedna z najlepszych rzeczy, jakie piłem kiedykolwiek. Polecam każdemu! Zapłaciłem za niego 15 szekli, z późniejszych doświadczeń już wiem, że kupienie dużej porcji soku taniej jest niemal niemożliwe.
Targ… Cóż, nasze panie z Sanepidu pewnie złapałyby się za głowę widząc, co tam się wyprawia i jak prezentuje się – przynajmniej dla turystów – stan higieniczny Bazaru. Bo i surowe mięso, i rybka, i trochę wody z krwią, wartko płynącej pod nogami małym kanalikiem, tu wesoło bzyczy muszka, gdzieś tam myka kotek, jeszcze gdzie indziej załatwia się ptaszek, a wszystko to w gęstym od wilgoci, oleistym powietrzu, rozżarzonym słońcem do 40 stopni. Gdyby jednak mieszkańcy chorowali po zakupionych tu produktach, pewnie targ straciłby rację bytu. Podzielony na sektory, oferował owoce, warzywa, pieczywo, mięsa, ryby, przyprawy, kosmetyki, produkty do domu, ubrania, usługi. Co najważniejsze – nikt mnie tu nie łapał za rękę, nie namawiał do zakupu czegokolwiek. Może powodem była wczesna pora, bo Carmel to jeden z najsłynniejszych targów w Izraelu i turystów z reguły na nim nie brakuje. Odniosłem jednak wrażenie, że to bardziej targ miejscowy, nie atrakcja turystyczna, przeznaczony przede wszystkim dla „lokalsów”. Jeśli tak, to potwierdza to tylko regułę, że warto trzymać się z dala od miejsc dedykowanych turystom, gdzie i drożej, i gorsza oferta.
Pomimo wszystko targ naprawdę był ekstra. Towar świeży, starannie poukładany, przyprawy usypane w efektowne kopce… Jeśli można by się było do czegoś przyczepić, to tylko do nich – nie wiem, jak długo przyprawa może leżeć luzem, nie tracąc zapachu i smaku, w Polsce raczej kupujemy przyprawy szczelnie zapakowane i trzymamy te również w szczelnie zapakowanych pojemnikach. Może tutaj, w upale, w innym klimacie, te przyprawy nie tracą tak szybko aromatu? Kto wie?
Po wyjściu z Bazaru Carmel chwila odpoczynku na eleganckim Bulwarze Rothschilda i odwrót w kierunku dworca autobusowego.
Wyjechałem z Tel Avivu do Jerozolimy autobusem największego przewoźnika w kraju, formy Egged. Charakterystyczne pojazdy w ciemnozielonym kolorze może z zewnątrz nie prezentują się nadzwyczaj widowiskowo, ale w środku niczego im nie brakuje. Jest klimatyzacja, jest wi-fi, są zasłony przeciwsłoneczne. Bilet kosztował około 25 szekli. Wraz ze mną do autobusu wsiadło kilkoro żołnierzy. Służba wojskowa jest tu obowiązkowa, nie dziwi więc widok dziewcząt i chłopców – miałem wrażenie, że są w wieku moich uczniów z liceum – w charakterystycznych mundurach w oliwkowym kolorze. Do widok broni w ich rękach również szybko się przyzwyczaiłem…
Do Jerozolimy jechałem godzinę, przybyłem tam przed południem. Na dziś tyle, zapraszam wkrótce na kolejny wpis i fotorelację z miasta, którego wspomnienie wywołuje we mnie emocje. Czy to miłość? Jeśli tak, to zakochałem się w Jerozolimie.
Czytaj również:
2 thoughts on “Tel Aviv, Shapira oraz Jaffa, raj i piekło w jednym mieście”
Dzięki za powrót do Izraela. ..kiedyś i ja tam …byłem.
Dzięki za powrót do Izraela. ..kiedyś i ja tam …byłem.